O dyrektorach i takich tam...

Paweł Sikora
18-01-2023

4 min


O dyrektorach i takich tam…

Dr Paweł Sikora

Odpowiedzialność cywilna jest jak wyrzut sumienia z powodu popełnionego draństwa, jej ubezpieczenie zaś jest jak odpuszczenie grzechów. Ponieważ na odpuszczanie grzechów od dawna monopol ma kto inny - ubezpieczenie odpowiedzialności cywilnej nie miało łatwych początków. 

Pytając kogokolwiek gdzie według niego powstało ubezpieczenie D&O (directors and officers liability insurance) otrzymamy pewnie natychmiastową i wydawać by się mogło oczywistą odpowiedź, że w Stanach Zjednoczonych. Okazuje się, że nic bardziej błędnego. Ubezpieczenie to wymyślili Niemcy. Już w roku 1895 Allgemeine Deutsche Versicherungsverein ze Sttutgartu pierwszy zaproponował produkt pt. ubezpieczenie odpowiedzialności cywilnej członków rad nadzorczych spółek kapitałowych. Zasiadanie w radzie nadzorczej było wtedy dość ryzykowne z powodu bardzo surowej osobistej odpowiedzialności, wynikającej z dopiero co uchwalonych ustaw: o spółce z ograniczoną odpowiedzialnością (obowiązuje do dziś) oraz akcyjnej (trzykrotnie zmienionej). Niestety bismarckowski urząd kontroli ubezpieczeń nie zaakceptował takiego produktu z powodu jego moralnej dwuznaczności. Obawiano się, że ubezpieczeni zarządzający będą skłonni do nadmiernego ryzykanctwa, ponadto bardzo szkodliwym dla ich moralnego kręgosłupa będzie fakt braku kary za zawinione działania.

Następne stulecie wielokrotnie udowodniło, że tak w istocie jest. Dwudziestokilkuosobowy board of directors (zarząd i rada nadzorcza razem wzięci) Enronu tuż przed spadkiem notowań giełdowych sprzedał za grube miliony dolarów wszystkie swoje akcje, gdy tymczasem ogromne rzesze ich pracowników miały w tym czasie zakaz sprzedaży swoich akcji pracowniczych, zablokowanych w funduszu emerytalnym. Kiedy wyszło na jaw, że gigant na glinianych nogach, wielki Enron ma kilkadziesiąt fikcyjnych oddziałów stanowiących jedynie punkty kosztowe, zaś członkowie wyżej wskazanego gremium dyrektorskiego uważają firmę za swoją prywatna świnkę skarbonkę ceny akcji poleciały tak nisko, że można było nimi jedynie napalić w piecu. Sprzedaż akcji tuż przed ogłoszeniem złych wyników to rzecz dość częsta u osób wysoko postawionych. Podobnie zrobił niejaki Dick Chaney z akcjami Halliburton i sam George Bush z akcjami Harken Energy.

Ubezpieczenie D&O stało się tak bardzo ważne dla członków zarządów i rad nadzorczych, że w przypadku jego braku nie są wcale skłonni polecieć na grubaśne setki tysięcy dolców tudzież eurosów tytułem wynagrodzenia za pracę. Przykłady? Bardzo proszę: Dom Softwarowy z Heidelbergu Lion Bioscience stracił na przełomie 2004/2005 cały skład zarządu i rady nadzorczej – przyczyna odejścia: niemożność pozyskania ubezpieczenia D&O w akceptowalnej cenie i przyzwoitym zakresie ubezpieczenia. Podobnie w marcu 2003 r. w spółce Health South Corporation nowopowołany członek zarządu odszedł ze względu na wypowiedzenie umowy ubezpieczenia przez ubezpieczyciela.

Czy faktycznie posiadanie ubezpieczenia D&O dodaje zarządom i kontrolującym je radom nadzorczym nadzwyczajnego animuszu? W końcu amerykański model prezesa (CEO) to na poły gwiazda filmowa, a na poły prawdziwy cowboy, łaknący rozróby jak purchawka dżdżu. W końcu aby wygrać trzeba ryzykować, ryzyko zaś najlepiej dobrze ubezpieczyć. Paradoksalnie najbardziej zainteresowani wysokim ryzykiem (inwestycja, przejęcie) są właśnie akcjonariusze (udziałowcy) osoby prawnej, a to z tego powodu, że spółka w większości wypadków inwestuje nie swoje pieniądze lecz banku, jeśli więc przegra najwięcej straci bank, kiedy zaś wygra owoce otrzymają akcjonariusze. Jako dodatkowe zabezpieczenie w odwodzie zawsze pozostaje ubezpieczyciel ze swoją „głęboką kieszenią” (deep poket). To właśnie akcjonariat jest źródłem największej liczby pozwów sądowych przeciwko naszym dyrektorom i tychże oficerom.

Takie były przyczyny amerykańskiego kryzysu sektora kredytów hipotecznych, którego skutki są do dziś widoczne na całym świecie. Na całym świecie za wyjątkiem Niemiec. Można postawić pytanie: czemuż to potomkowie Alemanów zawdzięczają swoją nienaruszoną pozycje gospodarczą? Czyżby brakowi ubezpieczeń D&O? Po części pewnie też (dopuszczono je tam do sprzedaży dopiero 1995 r.), ale głównie temu, że największe banki Niemiec są właścicielami i dzierżycielami 90% akcji niemieckich przedsiębiorstw. Blisko 250 pracowników Deutsche Bank zasiada w radach nadzorczych największych niemieckich firm. Akcjonariat bankowy ma, rzecz oczywista, inny punkt widzenia na ryzyko szalonych inwestycji, nie mówiąc już o „kreatywnej księgowości”.