Ryzyk fizyk

Paweł Sikora
15-05-2022

5 min

Ryzyk - fizyk

Niektórym szczęście sprzyja w nadmiarze i bardziej ich to martwi niż cieszy. Pewien mój znajomy, człowiek niezwykle poukładany posiadał samochód, który zestarzał się był razem z nim. Był przy tym nietypowy (samochód, nie mój znajomy!), bo pochodził ze Stanów Zjednoczonych. Wiadomo - wielki silnik, automatyczna skrzynia biegów, skóra i pełna automatyka. Zapadła decyzja, aby samochód sprzedać. Nasz bohater wybrał się najpierw na giełdę, potem pozostawiał namiary w komisach, dał nawet ogłoszenie w gazecie. Ale jakoś nikt samochodu kupić nie chciał. Mijały tygodnie, a tu nawet jednego telefonu. 

Pewnego niedzielnego ranka podążając swoim krążownikiem na giełdę samochodową mój znajomy zatrzymał się przepisowo przed przejściem dla pieszych. Nagle poczuł gwałtowne uderzenie w tył pojazdu. Ze względu na masę i wciśnięty hamulec pojazd prawie nie drgnął, niemniej tył doznał dość poważnych uszkodzeń. Policja jakoś sama się pojawiła (pewnie też zainteresowana giełdą), ustaliła dane sprawcy oraz jego ubezpieczyciela. Co ciekawe sprawca zdarzenia nieco irracjonalnie twierdził, że to nie on a mój znajomy spowodował wypadek, nagle hamując mu przed nosem. W tej sytuacji sprawę skierowano do sądu. 

Drożej osobno, niż w pakiecie

Znajomy stracił humor już zupełnie. Wraka odholował do znajomego komisanta, który niewiele myśląc wystawił na sprzedaż ważniejsze części feralnego samochodu. Wkrótce okazało się, że rozbity samochód dużo łatwiej sprzedać niż dobry - silnik poszedł praktycznie od ręki i to za dobrą cenę. Pojawił się również amator automatycznej skrzyni biegów, który szczęśliwy jak nie wiem co, nieco zdziwionemu właścicielowi również wręczył szeleszcząca gotówkę. Po kilku tygodniach wrak zaczął już straszyć zupełnie surową blachą. Sprzedaż pojazdu udała się tak dobrze, że jak przyszło do zgłoszenia szkody ubezpieczycielowi (sąd się nawet długo nie zastanawiał) nie bardzo już było co oglądać. Co jednak najdziwniejsze i co stanowi zasadniczy punkt naszego felietonu – okazało się, że kwota uzyskana ze sprzedaży części przewyższyła wycenę pojazdu przed szkodą, jakiej dokonał ubezpieczyciel w procesie likwidacji. Mój znajomy w radości i naiwności swojej o tym fakcie go poinformował. 

Szkoda, czy nie szkoda

Prawnicy żachną się w tym miejscu i wykrzykną „no to się facet załatwił”, bo przecież na odszkodowanie od ubezpieczyciela liczyć już nie może (dlaczego o tym za chwilę). Okazało się jednak, że nic bardziej błędnego. Ubezpieczyciel zupełnie nie przyjął do wiadomości faktu sprzedaży części po tak korzystnej cenie i przedłożył własne wyliczenia, z których wynikało, że mojemu znajomemu należy się odszkodowanie. No bo w końcu szkodę miał, czyż nie? 

Poszkodowany nieco oszołomiony zastanawiał się nawet nad odesłaniem otrzymanych pieniędzy ubezpieczycielowi, gdyż bał się, że przyjmując je popełnia jakiś niecny czyn. Zanim jednak to uczynił zwrócił się do mnie z zapytaniem: czy w tym przypadku odszkodowanie mu się należy, czy też nie. Odpowiedź okazała się bardzo prosta: „to… zależy”.

Żona niewolnika

W starożytności szkoda była raczej traktowana konkretnie: jak ktoś zabił niewolnika to musiał zwrócić właścicielowi jego cenę. Dostrzegano jednak problem polegający na braku niewolnika w tym czasie, w którym jeszcze nie pozyskano nowego. Zauważano również wpływ szkody na całokształt majątku poszkodowanego (choćby zasmucona żona niewolnika). Jednak dopiero w XIX w. pandektysta Mommsen kompleksowo opracował i opisała w książce Zur Lehre von dem Interesse koncepcję dyferencyjną, którą z górą już od ponad stu lat posługujemy się w prawie odszkodowawczym, i to na całym świecie. 

Nie znaczy to, że konkurencyjna koncepcja obiektywna zakładająca, że szkoda dotyczy tylko danej konkretnej rzeczy zupełnie odeszła w zapomnienie. Nic bardziej błędnego. Również i ta koncepcja ma swoich zagorzałych zwolenników. I to jak się okazuje nawet wśród likwidatorów szkód komunikacyjnych największej naszej firmy ubezpieczeniowej. 

Premia za ryzyko

Opierając się na rozumieniu szkody, jako różnicy (Differenzhypothese) miedzy stanem majątku poszkodowanego, jaki istniał przed szkodą (wraz z rozsądnie oczekiwanym zyskiem w przyszłości), a stanem, jaki realnie wynikł po szkodzie, mierzonym na chwilę wypłaty odszkodowania, otrzymujemy jej rozmiar. W przypadku mojego znajomego powyższa operacja rachunkowa dowiodłaby w sposób oczywisty, że w wyniku szkody doznał on wzbogacenia. Tak więc nie tylko powinien on zwrócić odszkodowanie, ale jeszcze podziękować sprawcy, że raczył mu łaskawie zmasakrować kufer. 

Gdzie tkwi „clue” całej sprawy. Na uszczerbek, jakiego doznał mój znajomy trzeba spojrzeć inaczej. Sprzedając nieuszkodzony pojazd na części zyskałby być może jeszcze więcej niż obecnie. Mógłby pewnie sprzedać jeszcze tylny zderzak i klapę bagażnika (gdyby nie były uszkodzone). Dlaczego jednak wyszedł na tym tak dobrze i z jakiego powodu te pieniądze mu się należą? Otóż tenże człowiek skasował premię za ryzyko. Mógł czekać na wyrok, potem na likwidatora, następnie naprawić pojazd i dopiero szukać kupca na giełdzie. Podjął ryzyko i zarobił. Jeżeli jemu się te pieniądze nie należą, to i ubezpieczycielom nie należy się składka!

Paweł Sikora